strumyk przy naszym domku (służył za lodówkę)
W końcu urlop
I tak na początek udaliśmy się w Bieszczady (ja, Sebastian, Aga, Jaskółeczka, Olaf junior i Olaf - Sambor) do Wetliny, spaliśmy w hotelu górskim PTTK (tzn ja, Sebastian i Agnieszka w domku), warunki nie najgorsze, cena 25zł/os. i swoboda, dużo swobody... i codziennie grill. Po Bieszczadach zrobiliśmy trzy wycieczki, pierwsza na Połoninę Caryńską nie wypaliła, bo złapała nas ulewa, a nawet burza. Kolejne dni były już słoneczne i tak udało nam się wejść na Tarnicę, idąc czerwonym szlakiem z Wołosatego przez Rozsypaniec i Halicz. Najdzielniejszy na tej wycieczce był Olaf junior, prawie nie płakał, a droga zajęła nam około 10 godzin.
nasz najmłodszy zdobywca (tzn. Jaskóły :])
Jaskółeczka i dwa Olafy
Aga
na Połoninie Caryńskiej
pamięci J. Harasymowicza (droga na połoninę Wetlińską)
wodospad w Wetlinie
walka z żywiołem (Sebastian)
Podróże, to one zajmowały nam najwięcej czasu, w poniedziałek wyjechaliśmy z GDA do Sanoka autobusem, jechaliśmy 16 godzin. W następny poniedziałek znów autobusem do Krakowa - 6h. W Krakowie tani obiad i dwa piwka, jedno koło rynku, drugie na Kazimierzu i spać. We wtorek wycieczka do Oświęcimia (dwie godziny pociągiem w jedną stronę, dwie w drugą i następne dwie już autobusem do Zakopanego, razem 6h). W Oświęcimiu zrobiłam tylko jedno zdjęcie - bramę, jakoś tak nie wypadało. Oświęcim, miejsce które KAŻDY człowiek powinien raz w życiu odwiedzić, bo jak głosi napis na jednej ścianie pawilonu: Kto nie pamięta historii, skazany jest na jej ponowne przeżycie.
Zakopane - stolica Tatr. Tu tylko dwie wyprawy. Pierwsza na Giewont, góra, której nie miałam ochoty zdobyć, ale jak powiedziała Justyna - demokracja, zostałam przegłosowana. W Zakopanym skład ekipy się zmienił. Jaskółeczka i dwa Olafy wyjechali z Bieszczad już w sobotę, więc ostatnie trzy dni spędziliśmy w trójkę, tu dołączyliśmy do Justyny i Krzysia, którzy też przyjechali do Zakopanego we wtorek, ale z rana.
No cóż, wstyd się przyznać ale zabłądziliśmy w Zakopanem. Sebastian spytał jakiegoś pana, którędy na Giewont, zamiast którędy do Kuźnic. I tak wylądowaliśmy na szlaku na Giewont w Dolinie Białego. Wycieczka, która miała być na pół dnia stała się całodzienną wyprawą w górę i w dół i znów w górę. Przeszliśmy tą dolinę i znaleźliśmy się na ścieżce nad reglami, potem w dół do doliny (w zasadzie polany) Strążyskiej, zahaczyliśmy o wodospad Siklawica i potem już tylko w górę na Giewont przez przełęcz w Grzybowcu. I tak jak to bywa z Giewontem, musieliśmy wystać swoje w kolejce, brrr. Tak to już jest jak panienki wybierają się w góry w baletkach, potem panikują, że nie wejdą po łańcuchach powodując tym samym opóźnienie i przestoje. Choć to nie tylko ich wina, szczyt jest stanowczo za mały na taką masę ludzi jaka się codziennie przez niego przewija. Gdyby go ściąć o jakieś 100 m, pewnie byłoby więcej miejsca. Powrót z Giewontu drogą, którą mieliśmy wejść, przez halę Kondratową i Kalatówki.
Następnego dnia nikt nie chciał nigdzie iść :( zostaliśmy na dole, zwiedzaliśmy Krupówki, kino 5D, Wielką Krokiew (nawet wjechaliśmy wyciągiem) i Gubałówkę, a do tego piwko tu, piwko tam.
I ostatni dzień, w którym mogliśmy pójść na szlak (piątek). Wstaliśmy bardzo wcześnie, o 6 rano. Na dworcu byliśmy o 7, a do Palenicy dojechaliśmy o 8. Szybko ruszyliśmy na Morskie Oko, potem na Czarny Staw, a następnie na Rysy.
Morskie Oko
Czarny Staw
oba
Żabi Staw (Słowacja) - widok z Rysów
Rysy słowackie (2503 m n.p.m.)
Słowacka część Tatr
A to ja
by Aga